Ja przeszedłem przez wszystko: przez przeintelektualizowaną
bezpośredniość i przez zbydlęcony do ostatnich granic intelekt.


Witkacy

wtorek, 5 stycznia 2010

Utęsknienie - "Noc księżycowa"

Joseph von Eichendorff: "Mondnacht"

Es war, als hätt der Himmel
die Erde still geküsst,
dass sie im Blütenschimmer
von ihm nun träumen müsst.

Die Luft ging durch die Felder,
die Ähren wogten sacht,
es rauschten leis die Wälder,
so sternklar war die Nacht.

Und meine Seele spannte
weit ihre Flügel aus,
flog durch die stillen Lande,
als flöge sie nach Haus.



Było jakoby Niebo
Ziemię cicho ucałowało,
Coby cała w kwiatach
Jeno o nim śnic musiała.

Po wietrze szło przez pola,
Kłosy lekko kołysząc,
Las cicho szumiąc wołał,
Jakże gwiezdna była noc.

A skrzydła swe dusza moja
Szeroko rozwinęła,
I poleciała przez krainę cichą,
jakby do domu lecieć chciała.

piątek, 18 grudnia 2009

Nowa sekcja


Czasem dłuuugie przerwy okazują się być bardzo produktywne - ten kilkumiesięczny przestój zaowocował pomysłem na nową sekcję: o książkach dla dzieci.

Zainspirowały mnie dwie sytuacje: syn i nowe czasopismo na rynku, kwartalnik "Ryms" o książkach dla dzieci. Bardzo fajnie zaprojektowany, z ciekawymi tekstami, mnie zainteresowały szczególnie te dotyczące ilustratorów literatury dziecięcej.


Pierwszą książeczkę kupiłam Julkowi jak miał zaledwie 2-3 miesiące. Choć wiele osób pukało się w czoło ("Noworodek czyta, po co?!") osobiście uważam, że mój syn wcale nie był za mały. Uwielbiał oglądać obrazki (8 sztuk), opisywałam mu zwierzęta, co robią, gdzie żyją, a Julek słuchał mnie z uwagą. Czekałam tak długo, aż Julian się napatrzy i wyda charakterystyczny dźwięk (ja to odczytywałam jako "Dość, dalej!") i wówczas obracałam stronę. Jego tata zaś zasmakował w swoistych lekcjach języka niemieckiego: "Das yst beeerrr." - w wolnym tłumaczeniu: to jest niedźwiedź (idea pewnie wzięła się stąd, że sama chciałam nauczyć Julka niemieckiego, gdyż jest to mój język ojczysty - jak na razie nauka języka obcego została odwołana na czas nieokreślony...).

Spodobała mi się wielofunkcyjność tej książko-zabawki: ściskając książkę w dłoni wyda śmieszny dźwięk. Ale najfajniejsza cecha kryje się w tytule "Magic Animals" - gdy się włoży książkę do wody pierwotnie szare obrazki "w magiczny sposób" nabierają kolorów.




Książeczka była hitem dość długo, pewnie też dlatego, że Julek, cierpiący wówczas na kolkę, męczący nas swoim płaczem, popadał w niemy zachwyt na jej widok. Był to zatem gadżet bez którego nie ruszaliśmy się z domu. Popadła na jakiś czas w niełaskę, ale ostatnio "Magic Animals" wróciły do akcji - Julek domaga się czytania podczas wieczornych kąpieli. Pewnie niedługo znów ulegnie zapomnieniu, by za parę lat wrócić w postaci pytania "A dlaczego obrazki zmieniają kolory?". I co ja mu wtedy odpowiem???

poniedziałek, 12 października 2009

Green Porno

Just watch and enjoy!

spider



earthworm



fly



snail



praying mantis



bee

niedziela, 27 września 2009

Architecture!

Na dobry początek w nowym tygodniu [a dla mnie także nowy tydzień w nowym mieście] trochę historii architektury.
Bardzo dobry serial produkcji francuskiej, wszystkie 20 odcinków można obejrzeć na kanale Planete. Znalazłam kilka na youtube (większość niestety tylko po francusku) - poniżej zamieszczam odcinek o nowatorskim budynku Wrighta, który wybudował dla amerykańskiej firmy Wax.
Enjoy!

część pierwsza



część druga



część trzecia

czwartek, 24 września 2009

Witkacy: "Do Przyjaciół Gówniarzy"

Motto:
Kto się za ten wiersz obraża
ten się sam za gówniarza uważa.


Przeglądam w myśli wszystkich mych przyjaciół twarze
I myślę sobie, och, psiakrew! czyż wszyscy są gówniarze?
Ach, nie! Jest kilku wiernych, z tymi pojechałbym nawet do Kielc.
A reszta? Ach, reszta, to jest gówno, proszę pani, wprost na szmelc.
Pytacie mnie, czemu do Kielc, a nie do Afryki lub na Borneo?
O, tam łatwiej przyjacielem być wśród tropikalnych puszcz,
Niż gdy za ścianą woła ktoś: puszcz mnie pan, ach, puszcz.
A pluskwy, ach, nietropikalne, mnożą się jak w aparacie tym "Roneo".
O, tak w ohydnej wszawości małego miastka,
Gdy metafizyk głąb wypiera dowolna wprost namiastka,
A miłość dają tylko, ach, nieszczęsne prostetuty
(Bo krzywych zbrakło już),
A syf i tryper biegną w krok tuż, tuż,
Gdzie zwykła dorożkarska buda zastąpi wszelkie narkotyki świata,
I gdzie jedyne piękno jest: na zgniłych domkach jakaś, proszę pani,
wieczorna, ta tak zwana, ach, poświata,
I to wszystko na tle zupełnej nędzy
W smrodzie u jakiejś gospodyni potwornej wprost jędzy,
W ciągłej niepogodzie, co lepsza jest od słońca,
Bo wtedy wszystko zda się bliskim już, ach, końca -
Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy,
Jako jakiś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy.
A może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe
I niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę...
W każdym razie tam przyjacielem być i w tych warunkach
Trudniej jest niż w afrykańskich najpiekielniejszych choćby
wprost stosunkach.
Gdy człowiek gębą sra,
A tyłkiem podpatruje obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale,
Gdy muzyczka skądiś gra,
A on gdzieś przy powale wydusza miliony pluskwich gniazd,
Gdy beznadziejność dusi jak ohyda i śmierdząca zmora,
Gdy człowiek sobie siebie widzi jako cuchnącego własnym
sosem, ach, potwora -
Może to wszystko przejdzie, ach, a może nie,
W każdym razie to jest wszystko bardzo fe.
A do tego napisanie nie krwią, a gównem, bardzo źle.
Ja nie chę tego, nie, nie, nie!

I nie chcę, podąd mam już ich,
Przyjaciół mych, gówniarzy tych.
Wolę bydło wprost, koty, nie mówiąc o psach,
Robaki, pluskwy, jakieś automaty,
Nawet takie, jak na stacjach, choć bez twarzy,
Co nie mają ni mamy ni taty,
Bo wiem, że kot nie skłamie miaucząc,
A pies swym szczekaniem,
Że krowa mi nie siknie witriolejem w pysk, tylko mlekiem,
Że pluskwa... ale szkoda gadać, proszę pani,
Że świat się roi od drani.
Że gdy, na przykład, w automat włożę groszy pięć,
To wyjdzie mi na pewno czekoladka,
A nie kłamliwa mowa, brechnia obłudna i już zybt wprost nader hadka
W swym śliskim kłamstwie,
W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy
I zlekceważenia, ach, i zwykłym chamstwie.
Automat nie będzie obśliniać mnie i dusić aż do bólu rąk mych z
czułości,
A potem za plecami, albo i przed, to wolę nawet już, robić małych
obrzydliwości,
W imię jakiś urojonych zalet i cnót
Czekając na swego wniebowzięcia już za życia cud -
Bo on jest taki dobry, ach, i doskonały,
Że nie wiadomo już, czy nawet on oddaje kały...
Może on nie sra i nie robi pipi,
Taki, ścierwo, doskonały jest,
Że w samo piękno zamienia się jego najpospolitszy gest:
Jakieś dłubnięcie w nosie,
Czy umazanie ręki w jakimś własnym sosie,
Co lepszy jest od majonezu,
Gdy organ, co go wydaje, piękniejszy od świątyni Diany jest
z Efezu...

I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy,
Ale gdy mymi przyjaciółmi jeszcze śmieli być
I potem się zdemaskowali
- Tym gorzej, jeśli się w gówniarstwie swym tak długo dekowali -
To taki mnie porywa wstyd, że mi jest z tym wprost nie do twarzy!
Precz ode mnie, gatunku wraży!
Niech mi się nie śmie żaden z was nawet śnić,
Bo będę pluć jak Arab i bić!
Niech mi się o nim nigdy więcej najlżej nawet nie zamarzy,
Bo wszystkich razem w kupie
Zwalę czym popadło - dla ekonomii - po olbrzymiej wspólnej dupie.

wtorek, 22 września 2009

Nieznany geniusz

Honoré de Balzac: "Nieznane arcydzieło"

świeży towar, prosto z półki - wreszcie coś porządnego do poduszki :)

Jest to nowa książka z cyklu Nowy Kanon wydawnictwa W.A.B. Nie będę opisywać. Wystarczy wpisać hasło w google'a i wyskoczy z 1000 streszczeń. Więc krótko: tom zawiera dwa opowiadania Balzaca: "Nieznane arcydzieło" i "Gambara" (które są częścią jego monumentalnej "Komedii ludzkiej"). W obu przypadkach odwiedzamy pracownię artysty (malarza i kompozytora) ogarniętego obsesją stworzenia dzieła doskonałego i spotykającego się z niezrozumieniem otoczenia. W obu opowiadaniach mamy do czynienia z pytaniem o istotę sztuki oraz artysty – pytanie postawione pierwszy raz przez Albrechta Dürera: czy wystarczy być geniuszem, mieć talent, czy konieczne jest także wykształcenie, warszat? Odnaleźć można także odwieczną kwestię dotyczącą relacji artysta-kochanka (a która została kiedyś sformułowana przez Jacka Woźniakowskiego w formie pytania: "Czy artyście wolno się żenić?").

[Mała refleksja na boku: To klasyka, nie tylko wśród historyków sztuki czy artystów czy też innych osób zainteresowanych sztuką, ale klasyka w ogóle. Dlatego też dziwię się, że nie to opowiadanie, a "Ojciec Goriot" jest na liście lektur szkolnych (którego albo nie czytałam albo czytałam i nie pamiętam, że czytałam, co na to samo wychodzi).]

"(…) dla artystów kolejnych pokoleń był to tekst niebywale istotny – i, co ważne, że uważali oni obraz Frenhofera [twórcę tytułowego arcydzieła] za twór wybitny, a nie za pomyłkę czy produkt szaleństwa. Nieznane arcydzieło oznaczało dla nich raczej arcydzieło nieuznane, niezauważone za sprawą braku widzenia wyższego rzędu. De Kooning twierdził, że opisany przez Balzaca obraz otworzył drogę kubizmowi. Picasso w roku 1927 dwunastoma akwafortami zilustrował wydanie opublikowane przez Vollarda w 1931 roku (…), a w pięć lat później wynajął atelier na rue des Grands-Augustins, sądząc pomyłkowo, że mieściła się tam pracownia Frenhofera, i to właśnie tam namalował Guernikę. (…) Émile Bernard wspomina, że kiedy napomknął o mistrzu Nieznanego arcydzieła w rozmowie ze starym Cézannem, ten 'ruszył się zza stołu, ustawił przede mną i, uderzając palcem wskazującym w swoją pierś, określił siebie – bez słowa – tym powtarzanym gestem jako tę właśnie postać'."
[z posłowia Jacka Dehnela]


Zaciekawiona tematem, wśród miliona linków natrafiłam na ciekawą książkę [google books is getting better and better!] pod tytułem "Das Frauenopfer in der Kunst und seine Dekonstruktion" (München 2005) [Kobieta-ofiara w sztuce i dekonstrukcja tejże] autorstwa Nanette Rißler-Pipka (niestety nie została jeszcze przełożona na język polski), w której jeden z rozdziałów dotyczy kwestii kobiet sportretowanych w kilku opowiadaniach Balzaca (tych dotyczących sztuki). Autorka stwierdziła, że dla balzacowskiego typu artysty (obojętnie czy spełnionego twórczo czy też nie) kobieta to jedynie powłoka, część ciała, kawałek skóry. W "Nieznanym arcydziele" obie kobiety, modelka oraz kobieta z portretu, zostają poświęcone na ołtarzu sztuki.(str. 110) Artyści dobijają targu. [W zamian za "oddanie" Gillette (pięknej narzeczonej Poussina) Frenhoferowi, by ta mu pozowała do obrazu i by malarz mógł dokończyć swoje arcydzieło, Poussin i Porbus będą mogli obejrzeć kochankę mistrza, jego obraz (który do tej pory skrzętnie ukrywał przed światem)]. Ta transakcja to stręczycielstwo - obie kobiety zostają po prostu zmuszone do prostytucji.

"(…) Sztuka (...) polega na tym, że męski, czynny geniusz ukazuje (...) i wyraża kobietę. Bierną, doskonale piękną i czule kochającą. (…) Kobieta jest nieistotna, ważne jest dzieło, które inspiruje i w którym będzie żyła. I które bez niej nie powstanie."
[z posłowia Jacka Dehnela]


Jacek Dehnel dochodzi do jeszcze ciekawszego wniosku niż Rißler-Pipka. Jego zdaniem ta lekkość z jaką obaj mężczyźni poświęcają swoje kochanki w imię sztuki, jest wyrazem fizycznej i intelektualnej impotencji obu artystów.

"(...) trzeba uznać, że transakcja (polegająca na przelewaniu zapładniających sił) zdradza podwójną impotencję amantów. (…) Następuje wymiana, obie kobiety zostają zbrukane – starzec jest już impotentem w sensie fizycznym, ale wciąż sprawnym artystycznie, więc posiada młodziutką modelkę wzrokiem; Poussin natomiast jest jurnym młodzieńcem, ale – artystycznie jeszcze niedojrzały – nie jest w stanie posiąść, zobaczyć, namalowanej Katarzyny."
[z posłowia Jacka Dehnela]


Tak się składa, że czytając Balzaca jednocześnie oglądałam na youtube kilka wywiadów z Lagerfeldem, głównym projektantem marki Chanel. [Jakoś nieopatrznie ułożył mi się "tydzień kultury francuskiej" - (nie)-szczęsna Marguerite Duras wciąż czytana. Zostało 10 stron...]. Karl Lagerfeld bardzo mi przypomina owych balzacowskich geniuszy – jest poniekąd ich odpowiednikiem (na miarę XX wieku).
Należy on do pokolenia, według którego wiedza to potężna broń: "Das Gehirn ist ein Muskel, der trainiert werden muss." [Mózg to mięsień, który stale trzeba ćwiczyć]. Wprawdzie nie ukończył żadnej szkoły, ale jak na samouka jest niesamowicie wykształcony. (Fachu nauczył się pracując.) Wiedza jego to po części rezultat czytania. Choć twierdzi, że nie przywiązuje wagi do przedmiotów (to znaczy do ich posiadania), to jest właścicielem ponad 300.000 książek (i pamięta gdzie, w jakiej książce, czego szukać - sic!). Wciąż wspomina o pewnym zdarzeniu ze swojego dzieciństwa, gdy wuj spoliczkował go za nieznajomość Freiligratha (niemiecki poeta doby romantyzmu znany raczej tylko germanistom) i nazwał dziesięcioletniego raptem chłopca skończonym głupcem. Lagerfeld w swoich kolekcjach nie tylko stale czerpie z przeszłości [miłośników "Śmierci w Wenecji" odsyłam do najnowszej kolekcji], z rozrzewnieniem wspomina także "stare, dobre Niemcy" i przedwojenny Berlin z jego żydowska inteligencją. To są jego wzorce, ideały. My byśmy pewnie powiedzieli "idole", ale myślę, że Lagerfeldowi to słowo nie przypadłoby do gustu, gdyż posługuje się nienaganną niemczyzną (ponoć piszą do niego zachwyceni nauczyciele i germaniści pytając, gdzie się nauczył tak pięknie władać ojczystym językiem?).

Ten swoisty "Wissensdrang" [pociąg do wiedzy] cechuje także bohatera Balzaca, Gambarę, człowieka znikąd (jego ojcem był lutnik – ojcem Lagerfelda był przemysłowiec z Hamburga), nieustannie szukając, ucząc się kiedy tylko sposobność się nadarzy.

"To grałem na kontrabasie w orkiestrze, to na scenie śpiewałem w chórze, to znów pod sceną pomagałem maszynistom. Studiowałem tym sposobem muzykę we wszelkich jej przejawach."
(str. 69)


Lagerfeld sam o sobie mówi "Autofaschist" – autofaszysta: "Es ist gegen meine Natur schwach zu werden." [Słabość nie leży w mojej naturze.] To tytan pracy, nigdy nie odpoczywa. W głośnym filmie dokumentalnym "Lagerfeld Confidential" w jednej ze scen widać wnętrze jakiejś dyskoteki. Gra głośna muzyka klubowa. Ludzie się bawią, tańczą, piją. Zdaje się, że zaraz zobaczymy Karla w tak zwanym czasie wolnym? - Lagerfeld jest w pracy, fotografuje. "Selbstdisziplin" – autodyscyplina. Postawę tą podkreśla strój rodem z pruskiego "katalogu mody" (na czele ze sztywno wykrochmalonym, śnieżnobiałym kołnierzykiem). Co ciekawe ów pruski dryl nie znajduje jednak odzwierciedlenia w postaci słynnego niemieckiego - porządku. Wnętrze jego paryskiej willi dosłownie oblegają stosy książek, czasopism, przybory do rysowania.

W tym świetle opis pracowni mistrza Porbusa z Nieznanego arcydzieła, przywodzi nie tylko na myśl lagerfeldowską sypialnię (która jest zarazem jego biblioteką), ale także pracownię XIX-wiecznego artysty w ogóle.

Adolph Menzel: "Pracownia artysty" (1872)

"Światło, skoncentrowawszy się na płótnie przymocowanym do sztalug i dotkniętym zaledwie trzema albo czterema pociągnięciami kredą, nie docierało do przepastnych ciemności zalegających kąty ogromnej izby a jednak kilka zbłąkanych odblasków zapaliło w tym rudawym mroku iskrę pośród srebrzystych łusek rajtarskiej zbroi wiszącej na ścianie, przedarło się nagle wąskim snopem promieni, odkrywając gzyms staroświeckiego, gładko wypolerowanego kredensu, pełnego osobliwych naczyń, albo też jarzyło się w złocie starej brokatowej kotary, załamanej w potężne fałdy, a służącej modelom. Gipsowe figurki wyobrażające ludzi obdartych ze skóry, torsy i fragmenty posągów antycznych bogiń, miłośnie pocałunkami wieków wygładzone, zalegały stoliki i konsole. Niezliczone szkice, studia trojakim rodzajem ołówka, sangwiną i piórkiem, pokrywały ścianę od podłogi do sufitu."
(str. 10)


Lagerfeld (tak jak i Poussin, Porbus, Gamabara) świadomie odrzuca miłość. Nigdy z nikim nie zamieszkał, nie związał się na stałe. Wydaje się, że najważniejsze słowo w jego słowniku to "auto", ja. Przy tym jest osobą wielce kontrowersyjną i nie wzbudza sympatii – ale nie o to chyba chodzi.
W jednym z wywiadów zapytany o dokumentalistę, który mu towarzyszył z kamerą przez dwa lata jego życia, odpowiedział, że czuje się na tyle swobodny z samym sobą, że nie przeszkadza mu ciągła obecność kamer. Według niego to właśnie oznacza "szczyt luksusu"!

p.s.
Mistrz Frenhofer pracował nad nieznanym arcydziełem 10 lat, a Paolo Gambara pół życia poświęcił swojej kompozycji - czytałam kiedyś, że Tomasz Mann pracował nad "Czarodziejską Górą" przez 11 lat. Niektórzy badacze literatury są zdania, że pierwotne wersje były lepsze od końcowego rezultatu...

p.p.s.
Polecam świetny mini-serial dokumentalny "Signe Chanel".



































niestety bez dźwięku, ale napisy są, więc da się wytrzymać te 8 minut :)





wtorek, 15 września 2009

Marguerite Duras: "Liebe"

[pol.: Miłość]
tytuł oryginału: "L'Amour" (Paris, 1971)

Dostałam ją w prezencie osiem lat temu i odkryłam wczoraj wetkniętą pomiędzy jednym Dumas'em a drugim (szukałam czegoś do poduszki). Przypomina raczej scenariusz filmowy, trąci Beckettem. Klasyczny trójkąt miłosny:
Idący (der Gehende), Podróżujący (der Reisende), Ona (Sie)
- i ich spotkanie nad morzem.

Konstrukcja wymaga sporej koncentracji (do poduszki?! what was I thinking?!). Zostało jeszcze 70 stron...